niedziela, 19 lipca 2015

Rozdział 10

Pani profesor sprawdzaliśmy już chyba każde miejsce w szkole nigdzie jej nie ma .. - Powiedział zrezygnowany Bill a we mnie się gotowało. Nie wierzę w to, że nigdzie jej nie ma nie mogła przecież tak po prostu wyparować do cholery.
-Dzieci idźcie do pokoi ja z resztą nauczycieli jej poszukamy - powiedziała trzymając się za głowę. Nie jest dobrze widzę to.
-Ja pomogę - wyrwałem się nie miałem zamiaru siedzieć w pokoju bezczynnie, kiedy nie wiem, co się dzieje z Chachi.
-Nie Tom wracajcie do pokoju zrobiliście, co mogliście, ale to za mało. Nie możemy was narażać na niebezpieczeństwo. Póki jesteście w Hogwarcie nic wam nie grozi.
-Ale ja sie nie boje !
- Ja już wyraziłam swoją opinie w tej sprawie - powiedziała i wyminęła nas, po czym zniknęła za drzwiami.
-Kurwa! - warknąłem i uderzyłem w pierwszą lepszą rzecz, która była pod moją ręką.
-Tom Spokojnie ona sie znajdzie zobaczysz nie masz, czym się martwić. Skoro posiada ona tak wielką moc jak mówi profesor McGonagall to nic jej nie grozi - zaczął Bill.  Może i ma racje Chachi nie jest głupia poradziłaby sobie, ale to nie znaczy, że nie może jej coś grozić.


Dobre dwie godziny temu wszyscy możliwi nauczyciele wyszli z Hogwartu i zaczęli szukać Chachi do teraz nie wrócili, nie ma żadnych wieści a ja siedzę na dziedzińcu i odchodzę od zmysłów. Wiem, że coś jest nie tak, po prostu to wiem. Nie wiem, co się dzieje, ale w mojej głowie słyszę jej przyspieszony oddech i czuje, że się boi. KURWA coś się dzieje ona jest w niebezpieczeństwie wiem to i nie mam jak jej pomóc. W jednej chwili usłyszałem przeraźliwy dźwięk coś jakby wycie wilka a dźwięki w mojej głowie stały się bardziej uciążliwe. Cholera. Wstałam z ławki i w jednej chwili wyciągnąłem różdżkę wypowiadając zaklęcie. Mam nadzieję, że zdążę ją uratować.

CHACHI POV

Kiedy się ocknęłam strasznie bolała mnie głowa. Podniosłam się z ziemi i rozejrzałam do okoła. Ciągle byłam pod tym drzewem, co wczoraj. Wszystko mi się przypomniało. Ucieczka, wilkołak, atak i nagle jakieś zwierze na kształt lwa wskoczyło przede mnie odpychając atak wilkołaka. Ale to nie był lew znaczy no nie wiem nawet jak to powiedzieć, bo to na prawdę wyglądało jak lew, ale było niebieskie i ciągnęło za sobą smugę niebieskiego światła. dziwne. mniejsza o to. Ruszyłam przed siebie. Musiałam jak najszybciej wymyśleć jak dostać się do domu. Na miotle nie polecę, hardodzioba też nie porwę więc czy to wgl możliwe abym się tam dostała ? Chwila .. Jeżeli znajdę peron, z którego na początku przesiadaliśmy się do łódek to może jednak uda mi się dotrzeć do domu. Mam nadzieję, że jednak nikt mnie nie szuka nie chcę żeby to robili.


Nie wierzę. Chodzę po tym lesie już od wczoraj i nie mogę znaleźć wyjścia. Zaczynam wątpić, że w ogóle kiedykolwiek je znajdę. Czuję się trochę jak zwierze w klatce. Chodzę w kółko i nie wiem, co robić. Usiadłam na chwilę pod jakimś drzewem i oparłam się o nie. Byłam wykończona moje nogi odmawiały mi posłuszeństwa a w głowie pojawiały się dziwne scenariusze, że zaraz zaatakuje mnie jakieś dzikie zwierze i będę zdana na siebie, bo to, co uratowało mnie przed wilkołakiem zapewne już nie wróci. Nagle otworzyłam szerzej oczy i rozejrzałam się. Albo las znowu miesza mi w głowie albo słyszałam pociąg. Momentalnie się podniosłam i ruszyłam w kierunku, z którego usłyszałam dźwięk. Było mi ciężko bo nie do końca widziałam czy dobrze idę gdyż się ściemniało a wokół mnie były same drzewa ale na szczęście udało mi się, Kiedy tylko zobaczyłam peron i stojący pociąg aż pisnęłam z radości ale wiedziałam, że muszę być spokojna, opanowana i niezauważona bo gdyby ktoś się dowiedział, że wsiadłam do pociągu od razu poszedł by do profesor McGonagall i było by po mnie tak więc upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu wpakowałam się do środka i znalazłam bezpieczne miejsce w którym nikt mnie nie znajdzie i w ten sposób po chwili zaczęłam swoją podróż powrotną do domu.


Do Londynu dojechałam dopiero w nad ranem a dokładnie o 4:34 - wysiadłam z pociągu i przeszłam przez mur. Kiedy tylko zobaczyłam znajomy mi peron odetchnęłam z ulgą. Udało mi się - dotarłam do "domu" Pierwsze, co zrobiłam to popędziłam na przystanek autobusowy i na moje szczęście akurat mój autobus podjechał więc wsiadłam do niego i zajęłam wolne miejsce. Uśmiech cisnął mi się na usta, kiedy tylko myślałam o tym, że zaraz zobaczę mamę i tatę a jednocześnie obawiałam się konsekwencji tego, że uciekłam z Hogwartu no, ale cóż. Wysiadłam z autobusu i ruszyłam w stronę domu. Troszkę dziwnie szło mi się pustą ulicą tym bardziej, że wiał wiatr i było mi chłodno a ja nie mam bluzy no, ale do domu nie mam daleko. Po niecałych 10 minutach byłam już przed furtką. Światło w kuchni się paliło więc pewnie mama szykuje się z tatą do pracy w końcu dochodzi 5:30 a oni zawsze o 6 wychodzili. Otworzyłam furtkę i podeszłam do drzwi. Zamknięte ? dziwne zapukałam i czekałam aż ktoś otworzy, ale to nie nastało. Zaczęłam się niepokoić, więc przeszłam na ogród i spojrzałam przez okno, czego od razu pożałowałam. Jakieś dwa czarne stwory stali nad moimi ledwo żywymi rodzicami ten widok był okropny. Miałam dwa wyjścia siedzieć cicho i pozwolić im ich zabić albo spróbować ich uratować. Oczywiście wybrałam to drugie. Pobiegłam ile sił w nogach na tył domu by dostać się do drugich drzwi, które na szczęście były otwarte i weszłam do środka. Z każdym krokiem moje nogi i ręce bardziej drżały a ja sama ledwo, co oddychałam, ale tu chodzi o moich rodziców. Wyjrzałam zza ściany, aby ocenić sytuację. Moi rodzice leżeli na podłodze wykrwawiając się a potwory stały nad nimi i maltretowały ich zaklęciami. W jednej chwili wyskoczyłam z ukrycia i rozpętałam prawdziwe piekło. Nie panowałam nad sobą machałam rękami rzucając jakiekolwiek zaklęcia ważne, że odsunęli się od rodziców.
-Chachi uciekaj.. – Łkała moja mama, ale ja nie miałam zamiaru ich słuchać jej życie było ważniejsze. Rzuciłam kolejne zaklęcie w kierunku czarnych cieni, ale ci je odepchnęli, przez co zostałam trafiona moim własnym czarem. Momentalnie odrzuciło mnie do tyłu, przez co walnęłam w ścianę naprawdę mocno.  W tym Momocie do domu weszli profesor Snape i pani McGonagall niewiadomo skąd – po prostu tu weszli. Snape od razu zaczął rzucać w nich zaklęciami a ja wykorzystałam tę chwilę na podejście do rodziców.
-Mamo …. Tato.. – Załamał mi się głos, gdy ich zobaczyłam – proszę… - przytuliłam ich oboje i płakałam
-Chachi córeczko.. – zaczął tata – jesteśmy z mamą z ciebie bardzo dumni.. jesteś strasznie odważną dziewczynką królewno…
-Opiekuj się światem Chachi jesteś wielka … - To ostatnie, co powiedzieli. Rozpłakałam się na dobre.
-Nie.. nie nie nie…. NIE ! MAMO ! TATO !! – krzyczałam i szarpałam nimi, ale oni się nie ruszali.. byli martwi - moi rodzie są martwi..
-Chachi.. – zaczęła cicho pani McGonagall kucając koło mnie – to nic nie da musisz ich zostawić…
-Nie ! to moja wina… to wszystko moja wina ! gdybym tylko wiedziała … - Wtuliłam się w nią a ta próbowała mnie uspokoić – na marne
-Dziecko to nie twoja wina, nie mogłaś nic zrobić … chodź wróćmy do Hogwartu tam będziesz bezpieczna
-Nie chcę tam wracać…
-Chachi musisz jesteś wybranką wiem, że to ciężkie, ale dasz sobie radę zobaczysz zrób to dla rodziców – Kiedy to powiedziała spojrzałam na nich jeszcze raz. Leżeli na ziemi bladzi jak ściana. Ten widok był okropny.
-Zgoda ale pod jednym warunkiem .. – powiedziałam chcąc brzmieć stanowczo, ale coś mi chyba nie wyszło, bo Snape uniósł brwii w rozbawieniu – Nie wrócę tam, jako Chachi nie chcę by ktoś mnie poznał.
-Dlaczego ? – zdziwiła się profesorka – masz tam przyjaciół nawet nie wiesz jak się o ciebie martwią. Co chcesz im powiedzieć ?
- Ja… nie wiem..  Oni chcieli mnie zabić – powiedziałam z żalem – planowali moje zabójstwo..
-Nic by ci nie zrobili Chachi nie opanowali takiej magii by cie zabić. Porozmawiamy z nimi jak tylko wrócimy obiecuję – spojrzałam na nią. Wierzyłam jej.. 
-D..dobrze.. – kiwnęłam głową i podeszłam do lustra patrząc na siebie z obrzydzeniem. Nie pomogłam rodzicom, kiedy mnie potrzebowali.. patrzyłam jak umierają i nic nie zrobiłam… Zamknęłam na chwilę oczy i ocierając cieknące łzy wypowiedziałam zaklęcie.  Moje włosy zrobiły się brązowe tak samo jak moje oczy mimo tego stałam się troszkę wyższa, ale nadal wyglądałam jak ja..  tyle, że teraz będzie mi łatwiej spojrzeć w lustro.
-Byłaś, jesteś i zawsze będziesz piękną dziewczyną – profesorka położyła mi rękę na ramieniu, po czym całą trójką wyszliśmy z mieszkania. Tak się skończyła moja ucieczka – ja wracam do Hogwartu a moi rodzice nie żyją. GORZEJ JUŻ BYĆ NIE MOGŁO.

TOM’S POV.

Minęły dwa dni od kiedy profesor McGonagal i p. Snape nie ma w Hogwarcie. Oprócz nich nie ma też Chachi, czym bardziej się przejmuję. Jestem mega wkurwiony na Cath za to, że wszystko jej wygadała wiem, że zrobiłem źle ale przecież wtedy jeszcze jej na tyle nie znałem teraz w życiu bym o tym nie pomyślał ! Od dwóch dni odchodzę od zmysłów boje się, że nie zdążyłem jej uratować…
Pokręciłem energicznie głową chcąc odgonić od siebie te myśli ona na pewno, żyje. NA PEWNO
-Ej wszystko okej ? – Bill złapał mnie za ramię na co kiwnąłem głową i zacząłem schodzić po schodach – Tom ona przecież żyje nie jest głupia i dobrze o tym wiesz.
-A nawet jak żyje Bill to nie będzie chciała mnie znać. Twoja laska wszystko jej wygadała kurwa wszystko !
-Wiem. Gadłem z nią na spokojnie ..
-Ona się nie zmieni. – powiedziałem pewny
-Ale powiedziała, że spróbuje dla dobra szkoły. Jak będziemy rozpraszać Chachi ciągłymi kłótniami to ona nie da rady tego ogarnąć i nie daj boże wszyscy zginiemy !
-Trzymam cię za słowo. – burknąłem kiedy znaleźliśmy się już na dole. 
-Zaufaj mi – uśmiechnął się i skręcił w korytarz a ja tuż za nim, ale po chwili się zatrzymałem. Odwróciłem się momentalnie i zobaczyłem jak główne wejście Hogwartu otwiera się a w nim stają 3 osoby. McGonagall , Snape i jakaś niska brunetka.. Brunetka?  Ile sił w nogach podbiegłem do nich i przyjrzałem się dziewczynie. Nie była blondynką i nie miała niebieskich oczu, ale byłem pewny, że to ona. To moja Chachi..
-Chachi..  –zacząłem ale ona pokręciła głową dając mi do zrozumienia, że nie chce ze mną rozmawiać.
-Tom, Bill idźcie po Cath i po resztę swojej grupy i zapraszam do gabinetu pani McGonagall. Chyba mamy sobie coś do wyjaśnienia – powiedział srogo Snape i ruszył przed siebie a za nim psorka i Chachi.  Westchnąłem cicho i razem z Billem poszliśmy po resztę, po czym udaliśmy się do gabinetu.
- JAK MOŻECIE PLANOWAĆ MORDERSTWO ?! JESTEŚCIE JESZCZE DZIEĆMI ! – Wydarł się Snape kiedy tylko tam weszliśmy. Ta rozmowa nie będzie należała do najprzyjemniejszych ale ważne, że Chachi żyje.


1 komentarz:

  1. Przede wszystkim pierwsze co rzuciło mi się w oczy to nowy wygląd bloga, który jest dość mroczny zastanawiam się czy nie za mroczny ale to przecież Twoje opowiadanie, Twój blog. Przeczytałam komunikat jak i nowy odcinek dziesiąty. Poprawiony wydaje się znacznie lepszy niż ten poprzedni. Wcześniej wprowadziłaś zbyt dużo chaosu i tragedii do życia głównej bohaterki. Ten odcinek również do radosnych nie należy, bo śmierć rodziców jest chyba najgorszą możliwą rzeczą jaka się może nam przytrafić. Jakoś nie potrafię sobie tego wszystkiego wyobrazić.
    A odnośnie reszty grupy i tej sytuacji pomiędzy nimi jest dość dziwna i ciężka. Raz się kłócą a raz pokazują jak bardzo im zależy na sobie. Mam nadzieje, że pojawi się tu szybko kolejny rozdział i wywieje moje wątpliwości.
    Tymczasem pozdrawiam i życzę dużo weny ;)

    OdpowiedzUsuń